Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
212

blicznéj ani prywatnéj własności nie szczędzi; w Wielkiéj Polsce ba i w Małéj i po całym kraju, nie myślą wcale bronić nas, jak to solennie przyrzekali, ale razem z Kozakami łapią i grabią... Wojska ich, ślacheckie majętności najeżdżają, łupią klasztory i kościoły, zabijają, gwałtują. I Kwarciani już sobie cóś myślą na to patrząc, bo i oni nie kto, tylko ślachta jak i drudzy.
— Byłożby to prawdą! — zawołał Zamojski uradowany — łaska Boża! lepsze upamiętanie, choć późne...
— Tylko cicho, cicho, — mówił Sladkowski, nawet inter nos, nasi już raz szwedow potłukli, certissime...
Kordecki uśmiechnął się.
— Ależ to przynajmniéj nie fałsze nam z zarękawa trzęsiecie?...
Bóg widzi że prawda szczera. Wczoraj w wielkim byłem kłopocie, gdy mnie Miller o nowiny zagadnął, bo się przed niemi z tém niewygadywać. Zbywałem ni tém ni owém; ale wam, mówię jak jest; jeśli Bóg dał potrzymać się dotąd, potrzymacie i dłużéj, a szwed niechybnie odstąpić musi, bo go w plecy połaskoczą...
— A cóż o królu Jegomości słychać?
— Jeszcze go nieboraka niewyciągnęli z téj