nas niezapomną! — rzekł w uniesieniu Kordecki.
— Gruchnęła słyszałem wieść koło Krakowa o oblężeniu, gdy po działa przysłał Miller, (mówili mi to na drodze, zwłaszcza pan Stocki od Krakowa jadący) wielu się naradzało czy nie iść tu w sukurs, ale stanęło na tém że Matka Najświętsza sama swéj rezydencyi obroni...
— I ludzka pomoc nie byłaby zbyteczną, — rzekł Zamojski, jeśli nie miejscu to krajowi, który patrzy i uczy się z czynów lepszych, co ma daléj poczynać...
— Z tém wszystkiém, — zakłopotawszy się, nagle przerwał jakby opamiętywając Sladkowski, — co mam powiedzieć szwedowi, który mnie tu posłał?
— To cośmy mu zawsze odpowiadali, — rzekł Kordecki, że załogę mamy, jak to sam wie propria experientia, dostateczną; cudzéj nieprzyjmiemy, a dla traktowania, prosiemy żebyśmy mogli wysłać dwu zakonników do samego króla Szwedzkiego.
— Trzebaż przecie żebym i ja co zrobił, niespokojnie przerwał podkomorzy, bo mnie gotowi uchowaj Boże, podejrzewać... wymyślcie co panie mieczniku.
— Kiedy wam już komedję grać przyszło
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.
215