Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
241

ściwszy się w fossie pod murem, powtarzała te wyrazy drażniące go nieznośnie.
Jak tylko xiądz Mielecki powrócił, ślachcic zszedł do izby swojéj, któréj małe okienko w fossie było skryte. Ale i tu ledwie zabłysło światełko, w kraciastéj strzelnicy, ukazała się twarz pomarszczona Konstancji, która po cegłach wybitych wdrapała się na mury, zaśmiały jéj oczy zagasłe, otwarły usta zapadłe i głos począł powtarzać: oddaj mu Hannę!
Krzysztoporski jak gdyby go męczyli szatani, rozpłomieniony chwycił rusznicę z kąta, zmierzył i dał ognia... Ale łatwo jéj było się uchylić, i jeszcze się dym nie rozszedł po izbie, głos znowu odezwał się znany: — Oddaj mu Hannę! zbrodniarzu! oddaj mu Hannę!
Stary zagasił światło i wyrwał się na mur.
Tu znowu głos ten prześladował go do ranka.
Nazajutrz rano Krzysztoporski w gorączce i szale leżał na pościeli...