Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
250

strony; kierowali wytrwale działami twierdzy, odpowiadającemi powolnie na wysilony ogień Millera.
U dział tych był puszkarz niemiec, druh Wachlera, niejaki Halmer Niemczynem zwany, który tylko że obowiązek swój pełnił; los przyjaciela ustraszył go nieco, wziął się był raźniéj do dzieła, ale już znowu ostygał. Zamojski kilka razy go upominał, nadaremnie; kule powierzonych mu armat, padały zdaje się umyślnie skierowane tak, żeby szkody szwedom nie czyniły. Na częste strofowania, odpowiadał ponuro.
— Alboż wszystkie trafiać mogą? szwedzi lepsi od nas strzelce, a widzicie jak chybiają.
Zamojski znowu dnia tego zagrzewał go jak mógł, niemiec pomrukiwał, a swoje robił, aż uprosił Miecznik Kordeckiego, żeby do niemca przyszedł.
Przeor popatrzał na niego, a widząc jawną opieszałość i niechęć, uderzył po ramieniu Halmer’a.
— Bracie? czy ci co szwedzi obiecali za to, żebyś ich oszczędzał?
— Mnie? mnie? — spytał niemiec, — trochę przelękły.