Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
251

— Tak tobie! — powiedz mi, — może i my na podobną zdobędziemy się nagrodę....
— Co odemnie chcecie.... opamiętywając się — rzekł po chwili niemczyk — Pan Bóg kule nosi.
— Jeśli się nie poprawisz, gniew też Boży dotknąć cię może.
Ruszył ramionami puszkarz, stanął w milczeniu, a przeor zostawując go myślom własnym, odstąpił z Zamojskim.
Lecz zaledwie odeszli kilka kroków, gdy krzyk dał się słyszeć, kula padła niedaleko Niemczyna, rozpękła się i obłam jéj silnie w nogę uderzył przekupionego puszkarza, który powalił się chwytając za miejsce zranione.
Wszyscy go natychmiast otoczyli, jęto się opatrywać ranę, bo skwierczał strasznie, ale okazała się tylko silna kontuzja.
Kordecki sam przykląkł, rozwinął szmaty, przyłożył plaster z rozmarynu i wina. A tu i braciszek Jacenty aptekarz, już z szarpią i słoikami biegł do niego. Troskliwe staranie wszystkich, pokora, z jaką sam przełożony piérwszy pośpieszył na posługę cierpiącemu, łzy mu wycisnęły z oczów... odważył się spójrzéć na nogę swoją, przekonał się, że znak tylko siny na niéj pozostał od uderzenia, sprobował stąpić