Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
258

twierdzy, ledwie słabo obsadzonéj, takiemu wojsku, wodzom i działom.
Kolubryny i kartauny ogromnemi kulami bijąc w ściany klasztoru i mury obwodowe, nie wiele przez dzień zrządziły im uszczerbku, a Miller musiał już rachować, na ile dni podobnego ognia prochy mu wystarczą. Posłano po nie znowu aż do Krakowa: oprócz strat w ludziach, w starszyznie, śmieléj wdzierającéj się pod mury dla zachęcenia, strat, które były bardzo znaczne, poniesiono szkodę wielką przez wysadzenie wozu z prochem, który był dla nich tak drogi.
Rada wojenna zebrana w namiocie Millera, smutną miała postać; siedzieli pułkownicy chmurni, znużeni, zawstydzeni, generał ledwie się odzywał; Wejhard wsunął się, stanął w kącie na uboczu, nie bardzo życząc sobie podbudzać gniew dowódzcy. Rada i robota zarówno szły upornie. Co daléj? szturmować? ale czy na długo prochów wystarczy?
Z szyderskim uśmiechem na ustach, który źle pokrywał wewnętrzny niepokój, Miller siedział gryząc wąsa, ruszając się niekiedy żywo, jakby cóś przemyślał i mówił do siebie; to się przechadzał, to na ławę upadał. Xiąże Hesski