kiem między niemi, Wejharda i Wachlera, jak wskazywali na mury, jak kierowali działa, i uśmiechnął się do pana Czarnieckiego.
— A co — rzekł radośnie pan Piotr, który szklankę grzanego piwa kończył, a co mieczniku dobrodzieju, niedobrześmy zrobili, że mur podwoili przez noc, ot jak się szołdry krzątają... psubraty...
— Crimen atro carbone rotundum, odparł poważnie miecznik, to widocznie była zdrada, inchoata, sed feliciter, przez nas za łaską Bożą unikniona. Oczéwiście wiedzieli co się u nas dzieje, ale in opera bellico, cała rzecz na tém; by zapobiedz.
— I zapobiegliśmy.
— Insuper a se ipso occiditur! sami tu zęby potracą i głowy, a nie dadzą rady.
— Ognia! dawajcie ognia, a raźnie! — wołał pan Czarniecki.
— Nie wywołujmy wilka z lasu!
— Ze strzelbą na ramieniu, kpię ja z wilka. W tém i działa potężnie się odzywać poczęły, ale naprędce zrobione baterje, ustawienie ich liche, kierowanie niedbałe, nie wiele w początku zastraszały. Strzelali i co chwila przerywali ogień, kierując kartauny na nowo. Ogromne
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.
268