Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
268

kiem między niemi, Wejharda i Wachlera, jak wskazywali na mury, jak kierowali działa, i uśmiechnął się do pana Czarnieckiego.
— A co — rzekł radośnie pan Piotr, który szklankę grzanego piwa kończył, a co mieczniku dobrodzieju, niedobrześmy zrobili, że mur podwoili przez noc, ot jak się szołdry krzątają... psubraty...
Crimen atro carbone rotundum, odparł poważnie miecznik, to widocznie była zdrada, inchoata, sed feliciter, przez nas za łaską Bożą unikniona. Oczéwiście wiedzieli co się u nas dzieje, ale in opera bellico, cała rzecz na tém; by zapobiedz.
— I zapobiegliśmy.
Insuper a se ipso occiditur! sami tu zęby potracą i głowy, a nie dadzą rady.
— Ognia! dawajcie ognia, a raźnie! — wołał pan Czarniecki.
— Nie wywołujmy wilka z lasu!
— Ze strzelbą na ramieniu, kpię ja z wilka. W tém i działa potężnie się odzywać poczęły, ale naprędce zrobione baterje, ustawienie ich liche, kierowanie niedbałe, nie wiele w początku zastraszały. Strzelali i co chwila przerywali ogień, kierując kartauny na nowo. Ogromne