— Wybij że je z głowy gawiedzi — rzekł Mil1er — a po chwili:
— Któż wie, cóś to tam i prawdy w tém być może? Są rzeczy niepojęte, sam to widzę.
Wejhard się uśmiechnął — Miller naperzył.
— Waćpan widzę w nic nie wierzysz.
— We wszystko, prócz czarów.
— Do zobaczenia! i pożegnał go skinieniem, a sam siadł pod namiotem, zdala patrząc na kościoł, na mury, na swoich, smutnie zamyślony.
— Dwóchset ludzi! mnichów garść — mówił w sobie — i ten gołębnik! co u licha! miałżebym moje laury położyć na tém śmiecisku? To oszaleć można! to cóś niepojętego! ten mi mówi że w nic nie wierzy. Darmoby wszystkich szał ten nie opętał... jest cóś — jest... siła niewidzialna... Działa, ludzie, wojska, sztuka, doświadczenie, wszystko na nic. Śmiech ludziom odejść z niczém. Nie ścierpię tego! Całą siłą! całą siłą! Ha! jak dziś, jak wczoraj! i cała siła na darmo!
Rzucił rękę ku murom.
— Wściec się potrzeba! żeby szczerba, żeby dziura... jak z żelaza! To kłamca ten niemiec... od Wschodu byłbym przynajmniéj kościół zniszczył i obalił, niechby runął tylko bok jeden, poddaliby się. Wejhard ma rozum pałacowy nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.
272