Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
278

cja niezrażona poszła zaraz w drugi dziedziniec na który wychodziło okienko z górnéj izdebki, i stanęła tu tak, żeby z niego widzianą być mogła. Długo kręciła się, chodziła, ale nic nie widziała coby ją na ślad jaki naprowadzić mogło. W okienku na górze tylko, maleńkie odchuchane kółko, wśród zamrożonéj szyby, mówiło że tam któś siedział.
Smutna powlokła się nazad pod basztę i zdziwiona ujrzała na niéj Krzysztoporskiego, który wywlokł się nie mogąc znieść zamknięcia, ale blady był i złamany, a oczy mu się iskrzyły jak slepie wilcze po nocy.
Ona zobaczywszy go, siadła na wschodkach.
— E! dobry wieczór panie Mikołaju!
— Zmilczał stary choć wzdrygnął.
— A co Hanna? myślicie że już śladu nie mamy, że nie wiemy gdzie ona?
Zastanowił się Krzysztoporski.
— Idź precz stara, idź... nie męcz mnie do ostatka, dość wzięłaś życia.
— Upamiętajże się, a nie dość ty nabrałeś zdrowia i żywota ludziom? Hannę odzyskamy, a ty na starość wstyd i hańbę nosić będziesz.
— Krzysztoporski przywlokł się bliżéj wschodków.