południa otworzyły się drzwi i Wachler myślał, że go już powiodą na stracenie... upatrywał tylko kata! Ukazał mu się brat Paweł fórtjan, a za nim dwóch pachołków...
— Chodź! — zawołali na niemca.
Przelękły chwycił się za kraty okna i wrzeszczeć począł wzywając ratunku, tak że go oderwać musiano gwałtem i gwałtem pociągniono do bramy. Bronił się jeszcze w dziedzińcu, aż gdy ujrzał że go do wrót prowadzą, nieco ochłonął. Niepewien jednak jeszcze co z nim zrobią, aż do otwarcia fórty, ujrzawszy się swobodnym, bo go tylko pogardliwie wypchnięto za mury; wśród świstu kul, odzyskał przytomność i szybko uciekać zaczął ku obozowi szwedzkiemu.
Wejhard właśnie rozmawiał z Nathanem i budowali sobie łatwe zamki na lodzie, że jutro Częstochowę zdradą owładną, i hrabia już w myśli tryumfował nad Millerem, który go dotąd obwiniał o zwodne łudzenie fałszami i karmienie urojoną nadzieją, gdy niespodzianie ukazał się u drzwi namiotu wylękły, blady, odarty, zdyszany Wachler.
Nathan osłupiał z podziwienia.
— Co to się stało? — zawołał.
Wachler padł na ziemię znużony.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
28