Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.
284

— Teraz mi się już nie pokazywać Millerowi, rzekł; i pośpieszył z Kalińskim i Wachlerem pod twierdzę także.
Mgła nie rozbiła się na chwilę, a wśród tego złowrogiego mroku, ledwie o krok widzieć się było można. Zaczęło strzelać z obozu ku twierdzy, Jasna-Góra milczała. Nareście jakby z chmur wychodzący ukazał się lud ściśnięty w szereg, który pędzono na przekopy.
Wtém Konstancja wysunęła się z nich i stanęła na kontreskarpie w swych płachtach, z kijem podniesionym, jakby szydząc ze szwedów co się groźną linją posuwali ku niéj. Zobaczyli ją żołnierze i zwolnili kroku, szmer poszedł po linji.
— Kobiéta jakaś! kobiéta!
Kilku śmiałków strzelili, ona uprzejmie skłoniła im się i palcem zapraszała ku sobie.
Już myślą czarów opanowani Finlandczycy, którzy im wierzyć najskłonniejsi byli, stanęli: trąby napróżno grały do szturmu — jak wryci nie ruszali z miejsca. A tu już i szereg ich zaciemniał przed oczyma oblężonych i wszystkie działa zwrócone ku nim błysły, zadymiły, poczynając sypać kul gradem, na przyzastanowionych szwedów. Co było na przodzie odważniejszéj star-