Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.
289

że Kasper trafił. Czarniecki aż go w czoło pocałował.
— Otoś mi chwat, — rzekł, naści! i oddał mu woreczek swój ślachecki... a teraz do téj gawiedzi.
Gęstemi strzały walono do reszty już złamaną machinę, około któréj kupili się szwedzi z krzykiem i przeklęstwy. Chciano dźwignąć, co było zepsute i spoić na nowo, ale okazało się, że kule szczęśliwie najistotniejsze części taranu: drągi, haki, kloce zębate, szruby i sznury zgniotły i zniszczyły; niektóre kawały poodlatywały daleko i pokaleczyły żołdaków, belki przybiły ludzi co machinę ciągnęli... szwedzi popatrzali, przybiegli starsi i znowu szeptali między sobą. — Czary! czary.
I powoli odstąpili.
Dano znać Millerowi, który opodal siedział tyłem do twierdzy obrócony; machnął ręką tylko — róbcie co chcecie.
I słowa nie rzekł więcéj. Groźne jego czoło więcéj od rozkazu mówiło, wzięli się więc do budowy drugiego tarana, a tym czasem starano się o jakąkolwiek przewagę, ale nadaremnie.