— Co to za człowiek? — spytał Wejhard.
— A! to nasz puszkarz z Jasnéj-Góry!
— Coż tu robi po dniu?
— Nierozumiem, dopytać się go potrzeba.
Ale długo słowa z niego dobyć nie było można; aż wreście bolejąc naprzód nad stratą manatków w twierdzy pozostałych, nad swojém nieszczęściem, klnąc Nathana i podmowę jego, począł gadać: ale mówił jakby sam do siebie nie zważając na Wejharda, a rozżalając się nad położeniem własném. Był to rodzaj obłąkania, ostatek strachu i obudzona żałość nad stratami, wyrażające się z całą siłą niepohamowanego egoizmu.
Wejhard porozumiawszy łatwo że zamiary jego na niczem spełzły, zasępił się, rzucił ramionami z gniewu i wszedł do głębi namiotu, zostawując Nathana ze zbiegiem. Ale wprędce powrócił nazad:
— Wstrzymać go tu, — rzekł do swoich ludzi — dać mu przytułek, człowiek ten zdać się nam może. —
Stał już koń osiodłany, skoczył nań hrabia i pośpieszył do Millera.
Miller był przy górnikach co minę kopali, potém ruszył objeżdżać Jasnę-Górę, po raz może
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
29