Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.
292

zy. Starszyzna wybierała upadłych towarzyszów broni, by im cześć oddać ostatnią i żałobne wozy pociągnęły z szeregiem trumien ku Krzepicom.
Poszło tam z honorami wojskowemi, z muzyką i spuszczonemi chorągwiami, ciało Millerowego siostrzeńca, a za nim orszakiem szła jazda szwedzka, poszło w prostéj wieśniaczéj trumnie, na wozie kmiecym szukać spoczynku na ziemi najazdem zgwałconéj, która grób pochłonęła karząc niepamięcią.
Kordecki patrząc na ten orszak zapłakał.
— Tyle koni, tyle ofiar, a! miły Boże, zawołał do x. Stradomskiego stojącego przy nim, dla ludzkich fantazij, dla sławy zdobywcy, dla póżnego liścia lauru; a gdy przyjdzie na wiekuistego państwa pracować zdobycie, o jak to każdemu ciężko! Najechali ziemię naszą i zawojowali sobie — groby! niech im Bóg przebaczy, niech niepamięta.
Nic nie odpowiedział xiądz Stradomski, i w milczeniu zeszli z wyżyny, na któréj stali, do klasztoru.
Tu spotkali zakonników i ślachtę z bladém obliczem skupiającą się umyślnie przeciw Kordeckiemu. W tych gromadkach dwie twarze