Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.
298

dało; pan Piotr Czarniecki dodał im kilku ludzi i jak niepyszni, musieli z twierdzy ustąpić.
Miller spotkał się nieopodal.
— A co tam? — spytał z uśmiéchem.
— Nie puszczają! zawołali.
— Mówiłem wam to wprzódy! I machnął ręką. —
Oba panowie poszli do znajomych sobie kwarcianych po radę i znikli.
Wypadek ten oburzył wielu w klasztorze: — ślachta nie przywykła do posłuszeństwa, krzyczała na gwałt, kobiéty płakały, xięża nawet szemrali. Xiądz Lassota wbiegł oznajmując przeorowi co się święci, że refektarz pełen i bodaj czy nie bunt się jawny gotuje. Kordecki szybko ruszył, biorąc z sobą po drodze xiedza Stradomskiego; ale już w refektarzu jedni tylko xięża się zostali, ślachta się rozpierzchła.
Zakonnicy stali jak powarzeni, milczący, chmurni, gotowali się cóś mówić i obawiali rozpocząć. Przeor wyczytał myśl w ich twarzach i stanął. Wtém xiądz Błeszyński wystąpił naprzód.
— Ojcze przeorze, — rzekł, — długo milczeliśmy, długo czekali na posiłki i nadzieje, ale gdy to wszystko marne dymy, czas i nam głos podnieść. Nie zaprzeczajcie żeśmy czynili co mo-