Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.
299

gli w obronie miejsca tego, i życie gotowi byli dać w ofierze: ale łudzić się dłużéj niepodobna.
— Tak jest, — dodał xiądz Małachowski, — pozostaliśmy sami, posiłek przybyć nie może, zguba jawna i oczewista. Przeznaczył nam Bóg upokorzenie zwyciężonych, nie opierajmy mu się.
— Ojcze przeorze, — dorzucił xiądz Dobrosz, — dzisiejszy postępek wasz, który mógł być wedle praw wojny, my ich nie znamy — oburzył i zniechęcił do reszty ślachtę, strwożeni wszyscy, nas garść mała, sami nic nie zrobim. Na Boga zaklinamy was, myślmy o poddaniu się...
Tu i inni ośmieleni mówić poczęli.
— Ojcze przeorze, czas wyjść z tych omamień, kraj cały w ręku szweda, Król nas opuścił, świat o nas zapomniał; Polska nie jest już Polską lat starych... Czas prosić o warunki.
— To zdanie wasze? — spytał smutnie Kordecki.
— To myśl i pragnienie wszystkich... zapał i wiara nie pomogą przeciw wyraźnéj woli Bożéj.
— Do definitorium! — odezwał się przeor, — niech dzwonek zwoła na radę!
Rzekł i wyszedł piérwszy.
Jeszcze sala była pusta, gdy ukląkł w niéj przed krzyżem Zbawiciela świata, i leżąc u nóg