Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.
301

łemi, nie mogąc ani sromoty znieść naszéj, ani żeby kacerze bluźniercy, splamili ten przybytek, — ustąpię, pójdę.... Zostawuję wam wolę, czyńcie jak się wam zda...
Proste były słowa przeora, choć goryczą zaprawne: wymówił ostatnie ze łzami, zabłysły one na powiekach, jak krople rosy niebieskiéj; ręce wyciągnął ku nim i oczy, pytając... Wystąpcie i mówcie!
Ale nikt się nie odezwał, rumieniec wstydu oblewał twarze, milczeli wszyscy.
— Przecięż chcieliście poddania, mówcież wïęc, ja wam będę posłuszny. Ojcze Stradomski tyś piérwszy.
Kaznodzieja nic nie odpowiedział; pytał z kolei wszystkich, nikt odezwać się nie śmiał, tylko rzęsistemi kroplami pot oblewał ich czoła, a wzrok utopili w ziemię.
— Nikt z was teraz nie śmie okazać strachu, któregoście byli pełni przed chwilą. — rzekł łagodnie. Opamiętajcie się bracia i uczcie z chwilowéj bojaźni, jak upaść łatwo, jak trzeba czuwać nad sobą. Na Boga! — podniósł głos — czémże dziś, jest straszniejsze od wczora? wytrzymaliśmy tyle napaści stale, nic nie dokazał nieprzyjaciel, boim się więc zwycięztwa naszego? Wi-