rali wota do poddania się i gotowali iść do Kordeckiego. Ale Czarniecki, który to po części przewąchał, rozkazał zgromadzić się ludziom załogi, rozdał wszystkim po śklanicy miodu, przyrzekł sowitą gratyfikację i po prostu rzekł do nich:
— Moi kochani, cós tu u nas śmierdzi zdradą, panowie bracia ślachta zaczynają tchórzyć i myślą o poddaniu. Xiądz przeor o tém słuchać nie chce, i nas większa część postanowiliśmy trzymać się do upadłego. Otóż chciałem wam powiedzieć tylko to, że który z was miałby ochotkę zwąchać się z tchórzami, straci odwagę, a mówić będzie o poddaniu, albo wejdzie w jakie konszachty, to mu, tak mi Panie Boże dopomóż, jak psu, własną ręką w łeb wypalę. Macie więc wóz i przewóz, jak się da Bóg ta szwedzka robota skończy, każdy otrzyma podwójną płacę roczną w nagrodę; kto co złego pomyśli lub zamierzy, zginie nie od szweda, ale ode mnie. Znacie mnie że jestem słówny; a teraz na mury i zwijać mi się gracko.
Załoga poszła rzesko, i już w niéj pomocnika nie mieli bojaźliwi, co się na niéj opierać chcieli. Kordecki choć nie wiedział co się stało, gdy się stało, pochwalił. Zamojski tylko trochę się namarszczył, bo gotował piękną bardzo mowę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.
304