Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.
305

do załogi, a ta już była niepotrzebna. — Trzeba wyznać, że ruchawość pana Czarnieckiego, jego zwycięzka wycieczka, jego skromne a poczciwe krzątanie się około obrony klasztoru, trochę spać nie dawały panu Miecznikowi. Nie żeby, uchowaj Boże, zazdrościł tych usług Czarnieckiemu, ale że mimo pracy swojéj, chciwy dobra człowiek, pragnął go gorliwością prześcignąć. I nieraz pani Miecznikowa widziała go po nocach, gdy na chwilę zszedł z murów do niéj się dowiedzieć, tak zadumanego głęboko, jakby losy świata ważył w ręku. Był to skutek podobny temu, jaki laury Milcjada, czyniły na Themistoklesie.
— Co u licha! — mówił sobie pan Zamojski, — to niepodobna żebym i ja też czego nie dokazał. Co kto zrobi, to on; wszędzie mnie wyprzedzi, wszędzie drogę zabieży, wszędzie znajduję go już po capstrzyku, gdym ja dopiero się gotował z myślą moją. Tak być nie może. Juściżem ja wódz naczelny po xiędzu przeorze, muszę także się z czem popisać.
I dumał tak poczciwy Miecznik dnie całe i noce, a zobaczemy że nie darmo.