zwiększały się razem z wrzawą boju i hałasem strzałów; wszyscy ueiekać zaczęli, wołając:
— Matko Boża! Matko Boża! zmiłuj się nad nami!
Kordecki powolnie, ostatni zszedł z chóru i wstrzymał zbiegów spłoszonych.
— Tu miejsce nasze, tu! u Jéj ołtarza.... korzmy się i ufajmy, a nic nas nie dotknie...
Grzmiały działa, waliły się z wyżyny nadwątlonych cegieł ostatki, padały szyby okien i ramy, gdy przeor uciekających zwoławszy głosem potężnym, uklęknąć im kazał.
Święty Boże! rozległo się wśród huku strzałów. I działa zdawały się posłuszne modlitwie; drżeli mnisi oczekując nowego wystrzału, ale już kula żadna nie śmiała przerwać pobożnego śpiewu.
Dokończywszy pieśni, spiesznie rozbiegli się Paulini, Kordecki zamykał szereg, niezlękniony, poważny, zadumany; wtém za szkaplerz pochwycił go braciszek Paweł wylękniony i blady.
— Ojcze przeorze — brama!
— Cóż w bramie? jużciż nie szwedzi?
— Nie, ale wzwód strzaskano, kula przebiła sklepienie i pogruchotała muszkiety wiszące w izbie Kaspra.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.
308