Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.
309

— Znać już nie będą nam potrzebne, chłodno odpowiedział Kordecki.
Zamojski już był obejrzał tę szkodę i kierował odwetem, celując działa z narożnéj baszty.
Szkod znacznych nie było: na dachach w części połamanych, ogień się nie wszczął, kule padające nadszczerbiły murów, ale nic nie obaliły. Szwedzi około południa musieli wstrzymać ogień, bo ich wielkie kartauny do ciągłego strzelania zbyt wiele brały prochu, a nie było go podostatkiem, musiano oszczędzać; z trafnego zaś strzału do kościoła i kaplicy wnoszono, że zakonnicy dosyć przerażeni być muszą.
Czekano parlamentarzy, ale napróżno, nikt z klasztoru nie przybył; spodziéwano się ich do wieczora, wyglądano, noc nadeszła, a twierdza nie dała znaku życia.
Ale w niéj niestety, nie tyle było odwagi i wytrwałości, ileby spodziewać się można. Strach znowu rannémi kulami podbudzony, grał we wszystkich sercach, Kordecki udawał że go nie widzi długo, wreszcie schadzki, namowy i szemrania ślachty w oczy skakać poczynały. U pana Płazy narada ciągła od rana do nocy, i coby mieli na mury pójść z innémi, to zasiędą u kuflów, straszą się szwedami, lub opowiadają ja-