cy to oni dla upokorzonych łaskawi, a nawet grzeczni. Jeden drugiego zachęca, aby iść do przeora i naglić o traktaty.
— To xiądz, zwyczajnie xiądz, — rzekł pan Płaza, — nic nie rozumié, panu Zamojskiemu teraz w głowie desperacja, że go szwedzi prześladować będą, a Czarniecki, wiadomo, choć go zwiąż, to się bić będzie; wszyscy zacietrzewieni, pod nosem nie widzą, że lada chwila szwed zdobędzie Jasną-Górę.
— Co tu długo gadać, — rzekł drugi, — tu o naszą skórę chodzi, myśmy się tu schronili dla bezpieczeństwa, nie żeby głowami przypłacić i żonki szwedowi oddać, albo niech nas puszcza, albo niech się poddaje!
— Już kiedy kule kościoła nie szczędzą, — rzekł trzeci, — nie długo tu i nam się osiedziéć!
— Do przeora! do przeora! — zawołali wszyscy i wyszli gromadnie, hurmem przeciw xiędzu Kordeckiemu.
— Nie zasiali go nigdzie w twierdzy i musieli szukać aż w celi, bo dysponował właśnie cóś z powodu rannéj szkody i kościoła, gdy szum w korytarzu oznajmił cisnącą się ślachtę — P. Płaza po przedzie; przeor poznał z jego twa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.
310