Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/312

Ta strona została uwierzytelniona.
312

— Więc nas z żonami wypuśćcie!
— Nie prosiłem byście przyszli, owszem samiście się tu wpraszali, nie cofajcież się; chociażeście mi raczéj zawadą niż pomocą, ale was uwolnić nie mogę, załogę i poczciwy ludbym strwożył.
— Więc będziemy zmuszeni... — rzekł poczynając inny.
— Siedziéć spokojnie, — dodał Kordecki, — i nie odbiegać od drugich; wiedzcie więc, że ani was puszczę, ani się poddam.
Na te słowa wyrzeczone stanowczo, nie było co odpowiedziéć; chciał pan Płaza mruknąć cóś jeszcze.
— Dzwonią do chóru, — rzekł szybko przeor, — modlitwa zbawieniem naszém, nie przerywajcie mi jéj proszę.
Poszli tedy jak zmyci; w dziedzińcu czekała reszta ślachty na swoich deputatów.
— A cóż? — spytali, — coście wskórali?
— Dostaliśmy po nosie, niéma co i mówić więcéj, to hetman nie przeor! nie da on sobie rozkazywać. Nie wiém co nas tu wpędziło, a teraz siedziéć mus.
— Ale cóż to będzie? co to będzie? — zawołały kobiéty. — Tchórze rozeszli się po cichu.