Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.
317

— Trafna? prosiemy o nią.
— Mnisi — mówił żywo niezrażony hrabia, — są chciwi nad miarę i łakomi; posłać do nich ofiarując im oddać srébra, jeśli się podadzą. Będziemy w Jasnéj-Górze mieć ich dziesięć razy tyle.
— Istotnie, to może niezgorsza siatka na mnichów, mruknął Miller... Cóż więcéj?
— Wymawiają się, że niemogą przyjąć na dowódzcę twierdzy człowieka obcéj wiary, a mnie czynią bluźniercą, i dają mi także exkluzją, więc im J. M. xięcia Hesskiego zaproponować. Byle tylko wejść, zrobi się potém co zechce.
— Nigdy Hrabiemu nie brak planów — odparł Miller — ale dzisiejsze nad wszystkie, (uśmiechnął się szydersko). A za tém pokornie im zaproponujemy: że niechcemy niszczyć miejsca świętego (trochęśmy tylko przez nieuwagę kościoła nadbili), że własności nie ruszym, srébra powrócim i J. X. M. Hessij uczynim komendantem. Prawdziwie, jeśli się i na to niezgodzą, to już chyba...
— Poszaleliby, — zawołał Wejhard.
— Jakże chcecie — ze śmiechem rzekł x. Hesski, — żeby się poddali, kiedy im się powodzi, i w dodatku mają czary, które staną za dziesięć tysięcy żołnierza!
— Czary! zawołał rozgniewany Miller, — xiąże