pracował, Kaliński klasztor opuścił, a odpowiedź którą przyniósł Millerowi zdziwiła go i zasmuciła. Nic na nią nie rzekł.
— Do jutra! — szepnął tylko.
Sam pozostawszy chodził jak zbłąkany; wszystko to co zniósł pod Częstochową — snem — urojeniem, marą mu się wydawało; całe to oblężenie, zapasy z garścią bohaterów, usiłowanie marne, bój, traktowanie, miały w sobie tyle cudowności, że nawet zimny umysł jego ją uczuł.
— Czary! — powtarzał chodząc, tak! to chyba czary! to siła niepojęta! tu oszaleć przyjdzie.
Zawołał Cekwarta.
— Są ludzie z Olkusza?
— Są generale.
— Dzień i noc robić minę od północy, gdzie wskazano — koło ludzi straż postawić.
— Skała twarda, idzie powoli.
Miller ręką machnął: Jeśli ludzi mało — dać ich więcéj, posłać konnicę — niech spędzą.
— W minie wiele ich razem pracować nie może.
— Rozpocząć razem dwie, trzy, cztéry, od wschodu północy, na przeciw baszty — na węgle, z północy pod kortynę... I tak Cekwarta odprawił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.
322