Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.
330

nie lada! Cała moja nadzieja, że mu to xiądz przeor z głowy wybije.
— No! cóż to takiego?
— Popytajcie no, co zamyśla!
Zamojski już sam podstąpił do Kordeckiego.
— Ot figielkam spłatał panu Czarnieckiemu; jemuby się chciało wszystko samemu pomyślić i zrobić, a tu cóś się uplotło bez niego, kwaśno tedy przyjął. Ale na rany Chrystusowe! nie trzeba być tak zazdrośnym!
— Ależ ja o niczém niewiem, spytał przeor niespokojny.
— Cała rzecz, dłużéj się z tém taić niema czego; dziś z południa robię wycieczkę na szwedów; ludzie gotowi, obmyślano wszystko; wpadniemy jak piorun na zajętych około miny, dopadniemy może dział, żeby je zagwoździć jak pan Czarniecki; co się nawinie nasieczem i powróciemy.
Kordecki stanął zdziwiony tą myślą tak śmiałą, a Czarniecki ciągle powtarzał zcicha.
— Licho go nie wzięło! po dniu! po dniu!
— Ale to niebezpieczeństwo wielkie, waćpan zginąć możesz i ludzi potracić — zawołał przeor.
— Napróżnobyście mnie od tego odwodzili, rzecz gotowa, obrachowana i stanie się jak mówię.