— Szwedów tylko bić! — krzyczał do swoich Zamojski — ci są niewinni, to nasi! Do domu uciekajcie! — rzekł do górników — nie pomagajcie przeciwko swoim!
Kilku warty szwedzkiéj co tu stała, zaraz przybito, a Miecznik rozpędziwszy Olkuszan, szybko zawrócił się do baterji przy któréj syna zostawił: a tu już wrzask i krzyk i wrzawa w obozie ogromna, widać oddział konny od miasteczka Częstochowéj siadający na koń, trąby grają wściekle; czas zawracać!
Nim się tam pogoń wybrała, bo koni posiodłanych nie było, Miecznik całym swoim oddziałem odepchnął szwedów od ich szańca, i pogonił za nimi z odwagą zuchwałą, drogą ku obozowi, od miasteczka do wsi wiodącą. Był to zapęd niebezpieczny, ale się też wkrótce opamiętał Zamojski, bo i jazda okazywała się w dali; zawołał do odwrotu swoich, i spójrzawszy na nich (jednego mu tylko brakło) poprowadził nazad.
Żywo potrzeba było spieszyć ku przekopom; jazda goniła czwałem, ale gdy się szwedzi zbliżyli na strzał działowy, Czarniecki kazał dać ognia w ten kłębek, i musieli się przyzastanowić, bo szyk się zmięszał i kilku z koni spadło. Żołnierze zaczęli po swojemu wołać — Czary!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/336
Ta strona została uwierzytelniona.
336