Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.
337

czary! a rajtary nie myśląc już gonić Zamojskiego, kręcili się jak opętani pod strzałami twierdzy.
Wycieczka była widocznie ocalona; przeor Bogu dzięki składał; po chwili wszyscy żołnierze w przekopie się skryli.
Szwedzi w początku nie mogli się opamiętać ani pojąć co się to stało, ani zrozumieć tego zuchwalstwa ze strony oblężonych.
Miller był u stołu, gdy mu tę wieść przyniosł zraniony puszkarz. Obaczywszy go w namiocie, rzucił nóż generał, zerwał się i jakby się czegoś już spodziewał, zawołał — Znowu cóś! Co to jest?
— Załoga klasztorna wypadła na baterję... pocięto nas, zagwożdżono działa, ubito ludzi kilkunastu, i rozpędzili górników od miny.
Wszyscy osłupieli.
— W biały dzień! wśród nas! wpadli! to być nie może! poszaleliście, — krzyknął Miller, osowiałym wzrokiem wiodąc do koła. Wszyscy ruszyli się od stołu i kto żyw dopadł konia, Miller kazał go sobie podać także, i czwałem na miejsce wycieczki popędził.
Tu tylko ślady pozostały zwycięzkiego przejścia Miecznika. Dwa wielkie działa zagwożdżone były na nic, mnóstwo broni stojącéj w kozłach, ile dźwignąć mogli, zabrali; trupy pobitych le-