Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.
338

żały niektóre jeszcze z łyżkami w garści, inne z połamanemi szpadami. U miny straż wszystka pobita, Olkuszan ani śladu.
Millerowi jakby mowę odjęło: jeździł, patrzał, oczom nie wierzył, powracał nazad, jechał znowu, nareście milczący skierował się ku swemu namiotowi.
Namiot wodza stał przykryty nieco pagórkiem, ale nieopodal od twierdzy; w wyciecze swéj Zamojski dokładniejsze o jego położeniu powziął wyobrażenie, i zaledwie hełm zdjął z uznojonéj skroni, pobiegł zaraz do Czarnieckiego.
— Panie Pietrze, — rzekł — widzicie ten spadek pagórka!
— A co? widzę — odparł Czarniecki.
— Tam powiewa chorągiew i stoi namiot Millera, dobrzeby choć sprobować dać mu dobry wieczor.
— Masz mieczniku racją...
Zawołali puszkarzy, meta trochę była daleka. Tymczasem generał wracał gniewny do namiotu, gdy się to działo na murach; nagle jakiś szał go porwał, kazał zebrać pułkowników, zmusił się do śmiechu i wesela, ponalewał becherki i zawołał.
— Na zgubę śmiałków! to dzieciństwo! zo-