Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.
339

baczemy jak skończą! Prochy i broń nową Wittemberg nam posyła, lada dzień mi nadejdą, wezmiemy się do nich inaczéj. Czary nie czary, damy im radę przecie. Za zdrowie Karola! na zgubę Jana! piję vivat zbodycia Częstochowéj!
Wszyscy podnieśli kielichy do góry, vivat rozległ się hałaśnie; gdy wtém wystrzał działowy, jakby mu odpowiadał, zagrzmiał i cały namiot pochylił się i padł na zebrane towarzystwo. Kula klasztorna dobrze wykierowana uderzyła w róg jego.
Przestrach był ogromny, ucieczka pierzchliwa i bezładna, rzucono kielichy, przeskakiwano ławy i wszyscy pod wodzą Millera pobiegli ku miasteczku, tak zwinnie i chyżo, jakby im lat odjęto, a sił dodano.
Miller obłąkany, klął straszliwie.
Zbrożek i Komorowski, którzy tam byli, choć się także ulękli, śmieli się w duszy ze strachu szwedów i pośpiesznéj ich ucieczki... Nie opamiętała się starszyzna aż o parę set kroków od namiotów.
Generał zbladły, rozjątrzony, milczał zaciąwszy sine usta.
Jakie wrażenie na wojsku uczyniły te wypadki niepotrzebujemy opisywać: żołnierz znużony