Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
34

— No spiszcie mi swoje, a pogadamy, — dodał szwed — ja tymczasem moje przygotować każę. I nie obawiajcie się mnie jak wilka, bom ci to i ja człowiek, a niektórzy nawet mówią, że niezgorszy. —
To mówiąc skinął na pacholę swoje, żeby podał wina i prosił nawet ojców wypić za swoje zdrowie. Tak niezwykłe przyjęcie przejmowało ich zdziwieniem; nie wiedzieli że Miller mógł być tak uprzejmym i miłym.
Tymczasem zbliżył się i Wejhard nie bez wahania, i całkiem w innéj postaci, niżeli przed chwilą z Millerem rozmawiał; rzucił wejrzenie ostre i groźne na mnichów, ani ich pozdrawiając, ani się do nich odezwawszy. Ojciec Dobrosz skłonił mu się nizko, on pogardliwie odwrócił z pańską dumą.
— Prawdę mówiłeś, — rzekł Generał obracając się do niego — dobry z ciebie prorok hrabio, otoż i są. Wejhard milczał, wiedział on może lepiéj od Millera, że ci posłowie nowe zwłoki zwiastują, nowém są sidłem, obawiał się przytém by o Wachlerze całéj nie powiedzieli prawdy i dla tego starał się ich pozbyć co najprędzéj.
Miller jednak nie odstąpił od poczęstowania,