Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/340

Ta strona została uwierzytelniona.
340

leżeniem pod twierdzą, myślą jakiejś potęgi nadludzkiéj przygnieciony, zwątpił o sobie i narzekał. Zdrętwieni i zrozpaczeni szwedzi poglądali na trupa którego Miecznik położył, i zdawali się mówić do siebie oczyma: — Taki los nas wszystkich.
Starszyzna któréj najwięcéj ginęło, bo chcąc dać przykład najśmieléj się posuwała, sama już niemogąc pojąć klęsk swoich, traciła ochotę i odwagę. Wszyscy wyglądali rychło im pozwolą się cofnąć, nie tając jak tego pragnęli.
Zdawało się bowiem niepodobieństwem, zdobyć Częstochowę, któréj niepojęte niewidziane broniły zastępy. Pod namiotami Finnów, dzieci chmurnéj północy, o niczém nie mówiono tylko o czarach mnichów, które dziwne przybierały postacie w oczach zlęknionego żołdaka. Siłą prawie pędzić ich było potrzeba pod mury; a po dzisiejszych wypadkach, taki opor pokazał się w wojsku, tak głośno szemrać poczęto o daremnych stratach, że Miller dalsze kroki zaczepne do dwóch dni zawiesił. Przyczyną tego był także w części niedostatek prochów. Wielkie działa, które przyszły bez zapasów, wprędce wyczerpnęły amunicję Millera; potrzeba było oszczędzać, pókiby Wittemberg nie nadesłał z Krako-