żą by istotnie straszni być mogli, a zima odpędzić ich musi. Spodziewał się Kordecki odstąpienia ich rychłego, i spokojnie nań czekał.
Wieczorem piérwszego dnia po wycieczce, był to 21 Grudnia, stara żebraczka, która od dni kilku nie ukazywała się w klasztorze, zastukała znowu do bramy i wpuszczona pośpieszyła do przeora, który stał niedaleko z zakonnikami, naradzając się o podziale żywności, już poczynającéj braknąć.
— Ojcze dobrodzieju, — odezwała się biorąc za połę płaszcza, — a to o com prosiła?
— O cożeś to prosiła, stara sługo Matki Boskiéj?
— A, o to biédne dziécię zginione.
— Przyznam ci się, żem zapomniał.
— Każcie, ojcze, śledzić panią Płazinę, — ona w konszachtach z Krzysztoporskim, ona pewnie wié, co się z tą dzieciną stało.
— Niechno, niechno, moja stara, teraz mamy cięższego coś na głowie, — rzekł przeor — jeśli tylko odkradziona a schowana, odkryjemy to biedactwo, ale dziś ciężko o tem myśléć.
— Ale to biedactwo cierpi! — zawołała Konstancja.
— Na panię Płazinę tylko porozumienie, do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.
343