Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/345

Ta strona została uwierzytelniona.
345

zy co dnia, zawsze sama, nigdy nie pośle nikogo... Hanna być tam może!
— Jabym to zaraz przeorowi powiedziała, bom go i tak prosiła żeby Płazinę strzęśli, smutnie odezwała się żebraczka, ale cóż? on teraz o tém nie myśli. Boję się ich inaczéj płoszyć, żeby dziecku, jeśli tam jest, co złego nie zrobili... Trzeba widzę czekać! a Krzysztoporskiego niewidzieliście u niéj?
— Owszem, chodzi on tam, ale na krótko i to po nocy; we dniem go nie dopatrzył.
— Mówił mi i x. Mielecki że się czasem wymyka o mroku, bo go także pilnuje... Bóg dobry, może uratujemy! Ale czekać a czekać! a tu taki strach o te biedactwo!
Aż tu i Miecznik nadszedł; stara jak go zobaczyła, żywo się chciała usunąć, ale pan Zamojski zobaczywszy ją zawołał:
— A to ty moja starucho! dobrze żeś przyszła, dawno się gotuję na jałmużnę dla ciebie, boć wierna i poczciwa sługa Matki Boskiéj; wiele ci za kule winniśmy, a odważna że nie jeden wąsacz pozazdrościć ci może. Poczekajże...
— Dziękuję panie Mieczniku, dziękuję, jam na jałmużnę nie łasa, strawę mi tu każą dawać; kawał chleba, to jeszcze, a grosz mi na co?