Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/352

Ta strona została uwierzytelniona.
352

zrobiło się tak ciemno, że musiano myśli téj zaniechać.
Przeor stał długo na murze, spokojnie się temu przyglądając, gdy gęstym już mrokiem postrzeżono pod mur podkradającego się żołdaka, — poznano pana Jacka Brzuchańskiego. Poczciwy mieszczanin, pomimo że już raz wpadł był w ręce szwedów i ledwie się z nich wywikłać potrafił, przyniósł w woreczku trochę ryby, a na strzałę włożywszy list jakiś, wystrzelił nią pod nogi przeora. Ten łuk go zgubił.
Szwedzi, którzy łuków nie mieli, poznali po nim szpiega, i rzucili się nań, nim miał czas łuk złamawszy i opodal cisnąwszy, uciec. Znowu więc schwycony został, a Kordecki tak się tém zgryzł i przeraził, że długo po list u nóg leżący nie sięgnął.
— Niechże go Matka Boska broni! — zawołał, — bo wierne i poczciwe człeczysko, poświęcał się i poświęca dla nas... ale biada mu, jeśli go zawiodą do generała!
— Każemy hakiem zdjąć rybę, którą nad fossą położył, — rzekł Zamojski, — dobra i to, a co za niego można wcześnie Requiem odśpiewać.
— Nie! nie mówcie tego, z pewną mocą i