Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.
355

inném. Widząc, że próżno nacierają, szemrząc ustąpili nareszcie.
Zawołano braciszka Pawła.
— Bracie moj, — rzekł przeor, gdy tylko wszedł, — gdzieś tam około murów, blizko zapewne fórty, leżeć musi na mrozie, swoim obyczajem Konstancja, zawołajcie jéj tutaj, muszę jéj użyć za posła, kogo innego obawiałbym się narazić i dać w ręce szwedowi, babie dadzą pokój.
— A ona tu jest w klasztorze! — rzekł brat Paweł.
— Przyślijcież mi ją do refektarza, ja tam idę. Pośpieszył przeor i już zastał spartą na kiju staruszkę pode drzwiami.
— Całuję stopki x. przeora, — odezwała się z ukłonem, — cóż to za szczęście, że sługi Matki Boskiéj zapotrzebowano?
— Żebyś tylko miała rozum, wielką byś mi mogła uczynić przysługę; ale naprzód, powiedz mi, nie boisz się pójść do obozu szwedzkiego?
— Ja? — zaśmiała się siara, — a zapytaj jegomość ile tam razy byłam?
— No! tém lepiéj, złapali mi już drugi raz Brzuchańskiego, i malarz dobry i człowiek poczciwy, potrzeba go koniecznie z ich łap wyrwać;