Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/359

Ta strona została uwierzytelniona.
359

okupię, pozwólcie mi, dam co mam, a okupię się.
Szwedzi jak to byli ludzie łakomi, zastanowili się, nikt tego nie przewidział: posłali do generała, a w chwilę nadbiegł goniec, żeby go prowadzić przed Millera.
Dowódzca czekał na niego przed namiotem a wbita przed nim latarnia na słupie oświecała tę scenę nocną; Brzuchański szedł ze stryczkiem na szyi, to struchlały ze strachu, to chwilami śmiały aż do zuchwalstwa. Było to w jego charakterze, że miał momenta odwagi nadzwyczajnéj i bojaźni dziecinnéj, taka to była natura... w ostatniéj godzinie okazał się jakim był zawsze.
— Co ty za jeden? — spytał groźnie Miller.
— Mieszczanin, malarz biédny, — odpowiedział trzęsąc się.
— Zdrajca! — zawołał generał.
— Nie, generale, — odparł śmiało, — służyłem paulinom, bom im służyć powinien.
— Winieneś był służyć swemu królowi — nie im...
— Albo to mój król? — spytał Jacek.
Miller z pięścią się porwał, i „wieszać” — zawołał.