Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/367

Ta strona została uwierzytelniona.
367

— Nie! to darmo, już szweda nie złapiecie, przerwał Czarniecki, zna się na tém dobrze i nie wytłómaczy sobie, żebyśmy się mu poddali.
— Sprobujemy! kilka dni frysztu otrzymać niezawadzi, — rzekł Zamojski; nie byłoby też od rzeczy do Wejharda dodać list błagalny, aby się wstawił; im sroższy prześladowca nasz, tém go więcéj ugłaskać potrzeba. Zatem drugi list do Wrzeszczewica.
Zgodził się przeor i pokorną podyktował prośbę, a gdy oba pisma były gotowe i szło tylko o zaniesienie ich do obozu, (w tém wielka była trudność) nikt się nie ofiarował iść z niemi do rozjątrzonego szweda.
— Użyjemy więc tego posła, co nam Brzuchańskiego uratował, rzekł Kordecki, nasza stara Konstancja swojéj fatygi nie odmówi...
Posłano do bramy, ale Konstancyi nie było w klasztorze, siedziała w swoim barłogu w fossie i gdy ją z murów zwołano., nie rychło przybiegła, zdyszana i zmęczona stojąc u progu refektarza.
— Co mi to ojciec rozkaże? spytała.
— Bieda słudze Matki Boskiéj, zaprzęgają do roboty; musicie moja kochana spenetrowaw-