Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/368

Ta strona została uwierzytelniona.
368

szy już raz obóz szwedzki, pójść jeszcze z listem do Millera i do Wejharda.
— A czemuż nie, szwedzi mnie, nie ja się szwedów lękam, dawajcie tylko kartelusze, póki się nie przypóźni i nie ściemni, żebym jeszcze i powrócić mogła.
W refektarzu stół do wigilij zwyczajem staropolskim był zastawiony: na wązkich klasztornych stolikach leżało już trochę siana przypominającego narodzenie Chrystusowe w stajence; ale nie było snopów w kątku, bo ich niemiał klasztor, i czarny chleb zastępował białe strucle naśladujące kształty spowiniętego dziecięcia. Na cynowym talerzu leżały opłatki; wziął jeden z nich Kordecki i przyniosł go do rozłamania żebraczce.
— Idź, rzekł, z Bogiem poczciwa sługo, a przynieś nam uspokojenie.
Schyliła się do nóg prawie przeorowi Konstancja, odłamała drobniutką cząstkę, pokłoniła i szepnęła...
— A Hanna X. przeorze?
— Uczyniemy wszystko co można, by ją odszukać, ręczę ci słowem kapłana!
Usłyszawszy to uradowana starucha, już od-