Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.
369

chodzić miała, gdy Zamojski zbliżył się do niéj także z kawałkiem opłatka.
— Niechże i ja się z tobą podzielę, odważna kobieto, rzekł, a daj nam Boże z przyszłym opłatkiem lepszych doczekać czasów i spokojniejszego pożywania daru Bożego.
Drzwi się zamknęły za żebraczką, a wkrótce za ukazaniem się gwiazdy, cała ludność klasztorna i wszyscy zaproszeni na wigilją, do refektarza ściągać się poczęli, korzystając z chwili wolnéj, bo po odebraniu odpowiedzi przeora, spodziewano się nowych napaści.
Smutny to był stół ów, który zwykle taka radość ożywia, pośpiesznie spożyto trochę biednych pokarmów, kilka ryb podanych przez Brzuchańskiego, trochę polewki, resztkę suchych owoców. Głębokie milczenie panowało w refektarzu, każdy się śpieszył ukończyć tę biesiadę, która się zwykle przeciąga tak długo, tak ochoczo obchodzi, bo na noc lękano się szturmu, wszyscy radzi byli pośpieszyć na mury lub do kościoła. Wieczerza ta miała jakieś podobieństwo do uczt chrześcian pierwszych wieków, gdy wśród agapow tajemnych, oglądali się niespokojnie, i słuchali czy się nie rozlegnie nagle chrzęst rzymskiéj zbroi i głos prześladowców.