Nareście skończyła się smutna, a co żyło ruszyło na mury, a zakonnicy do choru, bo zbliżał się dzień uroczysty, i podwoić musiały modlitwy.
Oczekując odpowiedzi z obozu szwedzkiego, nie pewni rozejmu, a raczéj pewni iż nań Miller nie zezwoli, dowódzcy i lud załogi chodzili po murach; niekiedy zakonnik przesunął się opatrując stanowiska i nikt oka nie zmrużył, gdy dzwonek oznajmił srébrnym dźwiękiem, mszę pasterzy. W kościele już stała starym obyczajem kolebka Chrystusowa i żłobek, pasterze, Matka, Józef święty i aniołowie... każdy idąc na mszę, pomodlił się u szopki.
Po pierwszéj mszy, następowały co chwila inne, bo mnogo było xięży w klasztorze, a każdy z nich odprawiał trzy ofiary symboliczne, tak że do białego dnia, przerwy w nabożeństwie nie było. Na murach czuwano mieniając się; w obozie szwedzkim ognie gęste, ruch wielki cóś niezwyczajnego zapowiadać się zdały; zakonnicy nie bez przyczyny wnosili, że Miller wiedząc ich zajętych nabożeństwem, zechce z tego korzystać: ale do dnia nic nie usprawiedliwiło tych domysłów.
O świcie powróciła Konstancja, trochę du-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/370
Ta strona została uwierzytelniona.
370