szy dla obchodu święta Bożego Narodzenia, ale pozajutro powinni się poddać bez zwłoki. Jeśliby zaś tego jeszcze nie uczynili, generał grozi im zniszczeniem i obróceniem w popiół klasztoru; zaklął się w ostatku gorliwy przyjaciel, na Boga i Matkę Jego, że nie groźbę rzuca, ale szczerą prawdę mówi, i dalszemu nieszczęściu zapobiedz nie potrafi.
Nietroszcząc się więcéj o to co nastąpić może, Kordecki pośpieszył urządzić wszystko do najuroczystszego nabożeństwa, które poczęte o północy, skończyć się miało o południu, Kościół jaśniał światłem, kwieciem ze szklarni dobytém, drogiem naczyniem ze skarbcu przyniesioném i co największą jego ozdobą, ludem pobożnym.
Gdy się to dzieje na Jasnéj-Górze, w obozie przygotowania potężne: luteranie i kalwini pomodlili się krótko a węzłowato po swojemu w skleconéj naprędce szopce, i poszli zaraz do baterij, do min, do pracy, bo ich święto czasu wojny nie wiele widać obowiązywało. Sam generał znudzony, znużony i niecierpliwy dawał z siebie przykład; od świtu był na koniu, objeżdżał, zachęcał, krzepił, obiecywał łupy i obfitym rabunkiem chciał swój lud rozłakomić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.
372