Zamojski latał z miejsca na miejsce wołając:
— Pilnujcie dachów, pilnujcie murów, baczność! nie traćcie serca! jeśli Boga kochacie, dzieci... brońmy się po męzku!
Czarniecki stał u dział kierując niemi, niemówiąc ni słowa, cały oddany swemu, czasem mu się tylko wyrwał wykrzyknik, gdy się udało trafnie odstrzelić, czasem się zmarszczył gdy pocisk po nad głową jego ze świstem na klasztór eciał. Naówczas oko za nim posyłał, szukał szkody jaką zrządził, ale rychło się uspokajał. Jakkolwiek strzały były gęste i obejmowały ze wszystkich stron twierdzę, a skierowane szczególniéj na budowle dla zniszczenia ich, drugie ku obwodowym murom dla zrobienia wyłomu od strony północnéj zwłaszcza, szkody nieokazywały się tak wielkie, jakby sądzić można. Wprawdzie na dachach, nieustannie migały smolnemi płachty, żagwiami i sznurami opatrzone kule niosące ogień, ale tu czeladź czuwała z wodą, a wielka liczba pocisków gasła sama w leżącym na nich śniegu. W podwórcach raz po raz trzaskały kule, ale ich obłamy mury tylko kaleczyły, raziły belki, wybijały okna; kilka czerepów padło na ludzi kupą biegających z miejsca na miejsce, lecz nikogo nie zabiły. Inne ku-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.
376