— Ja z panem generałem, póki rozkażesz...
— Bardzo dziękuję, ale mi to nie wielką będzie pomocą, — rzekł Miller niechętnie — zresztą zobaczemy co zrobim, a o rozkazach królewskich milczeć proszę.
Wszyscy się rozeszli, prócz Wejharda, którego rad się był najwięcéj zbyć Miller, bo go nie cierpiał, ale ten uparcie siedział.
— Panie generale, choćbyście znowu gniewać się mieli,— rzekł, jeszcze słowo tylko —
— Czyż już tych słów nie dosyć! — zawołał szwed, — one to podobno przyprawiły mnie o straty, o wstyd, wymówki...
— A nuż się wszystko da poprawić?
— O tém wątpię.
— Pieniędzmi! — szepnął czech z uśmiechem.
— Hrabia myślisz że i wstyd da się zapłacić?
— Zapewne że nie, ale cóż za wstyd, żeśmy byli powolni do zbytku, łagodni, ufni z mataczami i kręcielami...
— Zkądże przyjdą pieniądze?
— A! naturalnie z klasztoru!
Miller się rozśmiał szydersko — Jakim sposobem? nudzisz mnie hrabio, mów co masz mówić.
— Wszak nié wiedzą o rozkazach, dzisiej-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/387
Ta strona została uwierzytelniona.
387