szy ogień do reszty ich wystraszyć musiał; postać dając im do wyboru, albo zniszczenie, lub okup.
Generał stanął i pomyślał, zawahał się, ale łakomstwo nakazywało próbę; zgodził się na radę Wejharda i wnet ułożony został ten iist, który przez trębacza wysłano do klasztoru wieczorem.
Nazajutrz milczały już działa, a z odpowiedzią od przeora, szła rześko starucha, którą żołnierze przepuszczali, żartami tylko i śmiechem przeprowadzając. Postać jéj była poważna jak przystało posłowi, niekiedy opędzała się gawiedzi ruchem ręki lub ust i szła daléj nie dbając na nią. Weselsi i młodsi przebiegali przed nią, kłaniając się jéj z udaném uszanowaniem, zaskakiwali jéj drogę, chwytali za łachmany.
Ona uwalniając się od nich, wprost kroczyła do namiotu Millera, którego zastała otoczonym całą starszyzną, zgromadzoną dla narady i poszeptującą o wczorajszych rozkazach. Wejhard, Kaliński, Sadowski, Zbrożek, Komorowski, xiąże Hesski okolali dowódzcę, wśród nich wszystkich odznaczającego się najsurowszą i najchmurniejszą twarzą. Na rozkaz jego pochwycono listy z rąk Konstancji, a ona zaraz drugi z przyłączonemi do niego xiążeczkami i obrazkami oddała Wejhardowi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/388
Ta strona została uwierzytelniona.
388