przez obóz szwedzki, wśród kul i żołnierstwa chodziła; teraz już niewiedziała co przynieść swéj Hannie. I wieczorem wkradła się biedna do szklarni klasztornéj, w któréj ojcowie hodowali trochę zieleni i kwiatów, dla przystrajania ołtarza na święta; narwała szybko w fartuch co jéj pod rękę wpadło, i z tą zdobyczą przybiegła żywo pod okienko.
Hanna była przy dziadzie, a niemając co, opowiadała mu o żebraczce, która tak dziwnie do niéj się przywiązała. Stary słuchał i zdawał się niespokojny; ta tak nagła, tak silna wdzięczność za chleba kawałek, zdawała mu się niezwyczajną; postanowił brata rozpytać o starą kobietę, którą wszyscy znali w Częstochowie, a Hanna poświadczała o tém, bo widziała jak ją każdy przechodzący witał.
Posłyszawszy szelest u okna, dziewczę wybiegło i w progu spotkało z kwiatami staruszkę.
— Naż ci moje dziecko drogie, — szybko odezwała się Konstacja, całując róg jéj sukienki, — schowaj, bo zdaje mi się, że xiądz Piotr idzie, a to kradzione...
Zawinęła się i wymknęła szybko, jakoż i xiądz Lassota wchodził na próg, zobaczył zaraz kwiatki u Hanny, i spytał ją, skąd ich dostała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
39