Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/392

Ta strona została uwierzytelniona.
392

niech szwed zna, że pod skrzydłami Matki Boskiéj i z takiemi ludźmi jak my, nie bojemy go się...
Ślachta poczynająca serca nabierać, pod oknami, w sieni, na progu, wołała już także:
— Vivat Ensifer! vivat Zamojski! vivat Stephanus!
Pan Czarniecki ją prowadził, ubrany choć do ołtarza: na nim żupan lity, pas złocisty, kontusz karmazynowy szamerowany złotemi sznurkami, szabla suto sadzona, czapka z czaplim piórem; — stanął i zamiast orację rozpocząć, rzucił się w objęcia Miecznika, oba się popłakali.
— A taki ci nie daruję choć solenizantowi, — szepnął Czarniecki, — żeś mnie na tę wycieczkę nie wziął — to nie po kawalersku!
— Puhara! puhara, — rzekł głośniéj zaraz, — niech zdrowie pana Stefana, Miecznikowej i konsolacji wychylim, choćby wodą, jeśli piwnice wysuszyło oblężenie.
— Nie! nie! — przerwał przeor, — nie żałujcie, jest jeszcze czém godnych ludzi wypić zdrowie, a ja piérwszy choć małym kieliszkiem. — Vivat pan Miecznik!
Działa nieustannie się odzywały, muzyka kolędowała zapalczywie, a poczciwi ludzie we-