Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/395

Ta strona została uwierzytelniona.
395

— Ot twoja kolęda! — rzekł, — sługo matki Boskiéj.
— A i ja nie bez kolędy też przyszłam, — odpowiedziała z uśmiéchem.
— No, a cóżeś nam przyniosła?
— Pożegnanie od Millera.
— Jakto? gdzie? czy list?
— Nie list, ukłony tylko.
— Cóż to prawisz? co ci polecił? mów, — trochę niespokojnie począł dopytywać xiądz Stradomski.
— On mi nic nie polecił, ale... szwedzi się już do wozów garną, zabiérają i odchodzą. Kaznodzieja skoczył do przeora.
— Ojcze przeorze! Deo gratias! szwedzi odstępują, szwedzi odchodzą!
Ledwie ta wieść gruchnęła, rzekłbyś że się izba zawali, taki się tam rozległ wielki okrzyk radości.
— Kto to powiedział? to być nie może! — wołali w zamieszaniu wszyscy.
— Szwedzi ustępują! — powtarzali bojaźliwsi z obłąkaną radością. I wszyscy poczęli się cisnąć do staruszki.
Kordecki zlekka przesunąwszy się przez natłok, stanął przed nią.