strzegła zdaleka, wsuwała się to do kościoła, to do bramy, to do mieszkań spiesząc. Napróżno usiłował się z nią spotkać; zawsze mu się wyślizgiwała.
Nareście dnia tego, gdy rzuciwszy kwiatki odbiegła szybko uchodząc od xiędza Lassoty, Krzysztoporski zaparł jéj drogę i wpatrując się chmurném okiem w odartą żebraczkę, zawołał grzmiąco:
— Stój! dokąd?
— To ja! — drżącym głosem w początku odpowiedziała schwytana, lecz jakby przypomniała sobie zaraz swoją wesołość zwykłą, dodała raźniéj: — sługa Matki Boskiéj, stara żebraczka, czego pan odemnie chcesz? kule już pooddawałam...
— Dokądże się tak po złodziejsku wymykasz? spytał okiem ją mierząc Krzysztoporski, ona tym czasem wstrząsnieniem głowy, chustę sobie na oczy zarzuciła, żeby jéj w twarz niemógł spójrzeć.
— E! puść-że bo panie, niemam czasu — idę do kościoła!
Ślachcic ciągle się wpatrywał, ale gdy miał w oczy zajrzeć, wyrwała się od niego wołając:
— Cóż to? czy już w Częstochowie sługi Matki Boskiéj nie znają? czy co? Co to ja szwed
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
43