Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.
45

nocą z klasztoru do nich z kazaniem, że rzuciwszy młoty, choć się szweda bali, jeszcze gorzéj zlękli się staréj i pouciekali przebojem.
Ale mnich-wojak niedopytał słowa od Krzysztoporskiego, ślachcic wszedł na mur milczący i zamyślony, sparł się na strzelnicy, okiem zbłąkanem rzucając na daleki kraj. Paulin widział, że cóś dziwnego działo się w duszy tego człowieka, i odstąpił. Chwila tak upłynęła, aż zbudzony Krzysztoporski chwycił stempel i począł sam działo czyścić; zrzucił z siebie zbroję, zrzucił suknię, zdjął hełm, odpasał miecz, rozdział się do koszuli, jakby mu wewnątrz ogień jaki dojmował i nużąc się do bezsilności, całą noc przetrwał w stanie jakiegoś obłąkania i szału, który nim konwulsyjnie miotał.
Niemogąc pojąć co mu się stało, xiądz Ignacy ruszył ramionami, i począł się modlić.
— Ani chybi, rzekł w sobie, obłąkanie być musi dla niektórych zaraźliwe, jeno nanią popatrzał, jakby go szatan opętał. Jeśli tak długo potrwa, żeby tylko nie potrzeba było exorcyzmu. Bo uważam że się i nie modli nigdy, i na zbroi ani krzyża, ani obrazka, ani różańca. Zła sprawa.... muszę na niego pilnie baczyć; żołnierz dobry, ale cóś mu jest. Czy go tam co tak gryzie